chodź ze mną!... Grzesiu, machaj do panny Małgorzaty, żeby nam przygotowała chleba, sera i wędliny, a niemało, bo to wyprawa na długo... Przymów się o butelkę wiśniówki... może nas noc zaskoczyć w lesie, a w nocy zimno!... Wątpię, żebyśmy wrócili przed północą. Tomek, opowiadaj dokładnie, jak było, i gdzie on się schował... A nie łżyj, bo tu o ważne sprawy chodzi. Chodź z nami do starego dworu, będziemy przygotowywali naboje, a ty opowiesz tymczasem szczegółowo, żeby czasu nie tracić ani chwilki... Rozumiesz!?
— Oj, oj!... Żeby go też panicz ustrzelił, toby było dobrze!... — jęknął z zawziętością Tomek. — Bo to tak było, proszę panicza, kiedym pognał „ptoki“... po pełdniu... — zaczął znowu płaczliwie.
Pod sprężystem kierownictwem Antosia wyprawa rychło była gotowa. Broni, rozmaitego kalibru, systemów i epok, zniesiono z całego dworu taką ilość, że Antoś był nawet w kłopocie, kogoby jeszcze uzbroić. Kacpra nie puściła panna Małgorzata, pana Orszy nie było w domu... W chwili, gdy już wyruszali, spotkali wprawdzie Izydę, lecz student na gorące zaproszenie odparsknął jeno zjadliwie:
— Kpicie sobie ze mnie?... Cóżto wilk — panna, czy co, żebym za nim latał w taką kanikułę? Wolę go obejrzeć... zabitego. Nie chcę wam robić konkurencji i życzę... powodzenia.
Odwrócił się i odszedł w głąb ogrodu.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/30
Ta strona została przepisana.