Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/317

Ta strona została przepisana.

gorzało z nową siłą. Przeszukano cały stary dwór, oraz pokój Józia. Badano służbę, młodzież, Cesię, wnikano w najmniejsze szczegóły domowego życia. Zosi nie pytano tylko dlatego, że leżała nieprzytomna w nerwowej gorączce; ale urzędnicy czas jakiś stali podejrzliwie nad jej łóżkiem i wpatrywali się chciwemi oczyma w jej rozognioną twarz, łowili wymawiane w malignie wyrazy...
— Co ona mówi o chłopcu, o liście?... O jakim ona mówi chłopcu?...
— Skąd ja mogę wiedzieć!... Zwyczajnie bredzi!... Czyż panowie nie widzą? — tłumaczyła im pani Ramocka.
Jednocześnie szły we dworze nad wyraz smutne przygotowania do pogrzebu Józia. Zajął się nim poczciwie pan Orsza i pułkownik Jaskulski, którzy przyjechali na drugi dzień po wypadku i podtrzymali jako tako rozprzęgający się w domu porządek.
Wszyscy znękani, bezsilni, błądzili po pustych, roztwartych naprzestrzał pokojach, pełnych jak gdyby szarej, brudnej i cuchnącej mgły. Od czasu do czasu zjawiał się strażnik lub sołtys po kogo z domowników, i twarze wszystkich drgały wówczas boleśnie; oczy z niepokojem biegły za odchodzącym. Z wielkim trudem udało się pani Ramockiej uwolnić Kazia z aresztu, choć Antoś, Włodzio i Izyda zgodnie zeznali, że on, idąc do lasu, spełniał jedynie żartobliwy zakład, i że to on, na dowód swego pobytu, położył ta-