Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/318

Ta strona została przepisana.

jemniczą prochownie^ z kartką i swem nazwiskiem na kamieniu.
Wzamian aresztowano Kalasantego i Rwęckiego. Właśnie pogrzeb miał ruszyć z przed dworu, gdy wywieziono ich na dworskiej bryce pod eskortą strażników.
— Nie wytrzymam, nie wytrzymam... Serce pęknie, serce!... To już wszelką przechodzi miarę!... Ciotuniu, ratuj!... — wołała Rwęcka, mdlejąc na rękach Ramockiej.
— Tego tylko brakowało!... Cóż ja ci pomogę, dziecko moje!? — Że dożyłam, dożyłam... do takiego... wstydu! Już sama nie wiem co i jak... i... komu wierzyć i gdzie prawda... I zaco Bóg nas tak karze, zaco!?
Wieś wyległa cała, gdy żałobny pochód przez nią przeciągał. Chłopi zdejmowali czapki, żegnali się, baby szeptały półgłosem wieczne odpocznienie.
Nazajutrz jednak wczesnym rankiem przyleciał Grześ i doniósł od ojca, że „źle gadają we wsi“, a około południa Orsza, stojąc na ganku z pułkownikiem, dostrzegł podejrzane gromadki chłopów, bab i dzieci, ciągnące z siekierami, drągami i wozami w stronę lasu. Orsza wsiadł na koni a i pojechał zobaczyć, co to znaczy. Po godzinie wrócił bardzo zmieszany i poruszony.
— Tną!... — rzucił przez zęby.
— Z jakiejże racji?... Pytałeś się ich?... — oburzał się Jaskulski.
— Nie. Bałem się. Rozgorączkowani tacy,