Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/319

Ta strona została przepisana.

może pijani! Hałas w lesie, jak na jarmarku!... Dopiero z powrotem spotkałem starego Walczaka, czaił pod bramą... Więc wpadłem nań, co tu robi, a ten powiedział mi, że cała się wieś obruszyła, bo podobno witoskiego pana i Kalasantego wzięli do powiatu za to, że zataili „cysorski papier względem lasu“, że las przyznano im, i że nic nie będzie temu, co pana Józia zabił... bo się cysorskiemu rozkazowi sprzeciwiał!...
— Straszne rzeczy... Niesłychane!... I cóż ty na to?... — mruczał Jaskulski.
— Cóż ja mogłem!... — obruszył się Orsza. — Żeby i mnie ci zabili, albo tamci wzięli!? Mam tego dość!...
— Ależ rozumie się, Olesiu, bardzo dobrze, żeś się nie wmieszał, niech tną!... Co to wszystko znaczy wobec tego, co się stało!... Niech rąbią! — szepnęła pani Ramocka złamanym głosem.
— Co?... Niech rąbią?... W ten sposób oni tu niedługo i do dworu przyjdą... Rzeź czeka nas, nowa rzeź galicyjska!... Nigdy na to nie pozwolę!... Przecież ci... ci... wzięli na siebie jakieś zobowiązania... w obliczu Europy! Należy żądać, żeby je spełnili!... Przecież istnieją najelementarniejsze choćby warunki społecznego życia, bez których stoczymy się, Bóg wie gdzie!... Nigdy na to nie pozwolę... Zaraz jadę do gubernatora!... Hej, Wincenty, założyć do powozu!... Blondyn! pójdź tu do nogi!... — oburzał się pułkownik, stukał laską i ruszał siwemi wąsami. Nic