Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/324

Ta strona została przepisana.

— Więc dobrze, więc dobrze... Zawołaj Tołłoczkową i pannę Małgorzatę... Zosieńko, Zosieńko... nie szarp tak twojej starej matki... O, Boże! Czyż nie poznajesz mię!...
— Nie, nie... nie chcę... nie pójdę... nie mogę... nic złego... — szeptała chora już zupełnie cicho.
Ułożono ją znowu na poduszki, wyczerpaną, z zamkniętemi oczyma, kwilącą cichutko, jak małe dziecko. Ramocka, wchodząc po niejakim czasie do gabinetu, gdzie kazała na siebie czekać. Rwęcka podała jej zmięty kawałek papieru...
— Cóż to jest?... Aha!... „Wielmożny dziedzyczko... Trzeba przyjechać, bo dziedżyc z Witowa to się ma bardzo źle w te hareszcie...“ — Któż to przysłał?...
— Boruch przysłał. Jego chłopiec jeszcze jest tutaj, ale nic się od niego dowiedzieć nie mogę... Myślę... że on już nie żyje!...
Pani Ramocka ścisnęła usta z pewnem zniecierpliwieniem.
— Doprawdy nie wiem, skąd to wnioskujesz!? Zapewne, że nie jest mu dobrze w areszcie, ale komu z nas jest teraz dobrze!? Jeżeli chcesz, dam ci konie, i jedź sobie do niego zaraz...
— Właśnie chciałam o to prosić.
— Musisz jednak trochę zaczekać, gdyż temi samemi końmi odwiozą chłopców na kolej... Niema innych, wszystkie w polu, albo w rozjeździe... A chłopców muszę wysłać, nie powinni... być świadkami... co... tutaj... teraz...