Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/329

Ta strona została skorygowana.
EPILOG.

Skończył się pracowity dzień letni.
Słońce co tylko zaszło gdzieś tam za redutą Ordona. Pogodna jego zorza umalowała cudnym złotem pół zachodniego nieba, wypełniła swym blaskiem perspektywę Alei Jerozolimskich, zapaliła tu i tam na szeregach mierzchnących domów rubinowe ognie w szkłach okien, pomalowała karminowo nici gzymsów i aleje drzew. W głębi cichego placu, gdzie rzędem, koło w koło, stały dorożki, kanciasty dworzec Wiedeński, z kwadratowemi wieżami, z blademi światłami w wysokich oknach, z kupkami błękitnych tragarzy na stopniach otwartych podwoi, wydawał się jakimś ślicznym, roztęsknionym pałacem, przysnutym muślinem wyblakłej złoto-różowej koronki. Nawet nieznośny kurz, obficie wytrząsany wracającemi z budowli ceglarskiemi wozami, wyglądał w tem cudnem oświetleniu, jak bajeczna złota mgła.
Na chodnikach roiło się od przechodniów; na skwerze na rogu Alei i Nowego Świata nie