Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/33

Ta strona została przepisana.

kie siły, by, broń Boże, nie upaść, nie wystrzelić nieostrożnie z broni, nie stracić nadewszystko z oczu kryjówki wroga... Mógł ukazać się lada chwila, wyskoczyć niespodzianie z pod zwałów grochowych, — uciec albo natrzeć, przerwać łańcuch... Coby to wtedy było? O, jej!... Jaki wstyd!? Jaki śmiech? Co powiedziałby Izyda?
Serca im biły, pot zraszał czoła. Ale najgorzej, że prześladował ich od niejakiego czasu dziwny, miarowy dźwięk, który odbijał się szczegolnie boleśnie w sercu Antosia, lecz którego źródła on nie mógł w żaden sposób dociec.
— Może krowa z dzwonkiem błąka się wpobliżu na drodze? Wystraszy go, na pewno wystraszy! — rozmyślał żałośnie.
Wtem ciężko obładowany Grześ potknął się, puścił fuzję i runął na ręce — jednocześnie cichy dźwięk zamienił się w głośne, przeraźliwe chrobotanie...
— Psiakrew! Imbryk i kociołek... Zapomniał nicpoń obwinąć słomą... Wyda nas!
— Pilnuuuj! — zahuczał nagle donośny bas Włodzia.
— Pilnuj... — powtórzył Kazio.
— Pilnuj! — wrzasnął, zrywając się Grześ.
W tej chwili Antoś dostrzegł niedaleko od siebie wysuwający się z zieleni wielki trójkątny łeb, miedziany od miedzianych promieni zachodu. Zdumiony znieruchomiał przez chwilę, poczem zrozumiał, złożył się w mgnieniu oka i strzelił wprost w przymrużone dobrodusznie