Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Obiad gotów! Chodź zaraz! Ruszymy niezwłocznie!
— To nie wiewiórka! To szczur! — wołał z obrzydzeniem Włodzio.
— Grzech wam, paniczu, zmyślać! Czyżbym szczura odważył się... Panicz Antoś świadkiem, że wiewiórka! — wymawiał mu z goryczą Grześ.
— W takim razie zepsuliście ją tym prochem...
— Owszem, wyborna!... — dowodził Antoś. — Czuć ją tylko trochę wiatrem! Trzeba było zakopać na parę godzin w ziemię... Jedyny środek...
— W Zaciszu napewno dzisiaj były meryngi ze śmietaną, albo nawet lody! — biadał Włodzio.
— Piecuchu!... Ależ wilk, wilk! Polowałeś na wilka!... Mało miałeś przyjemności?
— Cóż, kiedy nie zabiliśmy go!
— Wiecie, co? Możnaby jeszcze poszukać w jatwieskiej olszynce! Na pewno w bagnach się schował. Zawsze ranione zwierzęta chowają się w bagnach. Co? Może nie? — dowodził wyzywająco Antoś.
— A obiad? — pytał Włodzio.
— Idź precz... ty — siedm grzechów głównych!... Obżarstwo, lenistwo, pycha, łakomstwo... — wyliczał ze śmiechem Antoś.
Zresztą przysięgli mu przecież wierność, powierzyli dowództwo i muszą go słuchać...
Cicho, ostrożnie, z bronią w ręku, z odwiedzionemi kurkami, z podwiązanemi starannie