Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/45

Ta strona została przepisana.

w obłokach kurzu, przed któremi biegły łby końskie, a z ponad których wystawał stangret w granatowej liberji i jego biały bat.
— Jaśku, zabierz nas!... — krzyknął nagle Włodzio swym najgrubszym głosem.
Bryczka zatrzymała się i z opadającego kurzu wyłoniła się postać mężczyzny w białym płóciennym pudermantlu, wtulona w róg siedzenia. Obrzucił chłopców spokojnem spojrzeniem i wąsy z kurzu omusnął.
— Cóż tu robicie z bronią... z rondelkami?... Jakaś, widzę, zbrojna wyprawa!.... Nawet ciebie pociągnęli, Włodziu!
— Na wilka! Niech sobie pan wyobrazi, że wilk pod samym dworem, nieledwie w oczach wszystkich, obalił gęsiarka i porwał dwie gęsi... — zaczął żywo Antoś.
W szarych oczach pana Jana błysnęły wesołe ogniki.
— Istotnie... w oczach wszystkich!? Niesłychane zuchwalstwo!...
— Mało tego, schował się w grochu i niewiadomo jeszcze, czemby się to wszystko skończyło...
— Jest ich pięciu!... Duszą barany, porywają cielęta... Źrebię zjadły...
— I cóż, upolowaliście którego?
— Gdzie zaś...
— Ale w każdym razie dostało mu się porządnie!