Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/53

Ta strona została przepisana.

dział już ruszał. Wtem cisnął chłop złoto o ziemię, aż brzękło, i zaklął: „psiakrew, ciarachy!“ — „Spokój w szeregach!... Naprzód, marsz!...“ Odjeżdżaliśmy z jakąś w sercu zgryzotą. Widać było, żeśmy go dotknęli w jego budzących się uczuciach, że zabolało go, iż potraktowaliśmy go jak obcego... Ale nie było czasu na tkliwości i tłumaczenia... Były i inne podobne wypadki...
— Opowiedz lepiej, Jaśku, jak zginął pan Śniadecki! To ładniejsze, niż z tymi chłopami...— prosił Władzio...
— Śniadecki zginął już w końcu powstania nad Bugiem... Przyparli nas do rzeki. Całe szczęście, żeśmy złapali jakąś łódź starą, więc piechotę i rannych wsadziliśmy na nią, a jazda ucierała się tymczasem z kozakami. My trzej cofaliśmy się ostatni... Odjedziemy kilkanaście kroków, zatrzymamy konie, przyczaimy się gdzie za drzewami... Lecą kozacy, krzyczą, strzelają! Ale ledwie błyśnie strzał i paru z nich fajtnie z koni, reszta w nogi... A my dalej pomykamy ku rzece... Widzimy: już nasi na środku... Ale i kozacy to widać spostrzegli, bo rzucili się na nas kupą, lance na dół, żywcem chcą chwytać... Ruszyliśmy z kopyta. Raz jeszcze na samym brzegu obróciliśmy się i plunęli w nich z karabinów i pistoletów, a potem w nurty... Zsunęliśmy się z siodeł, konie za grzywy, aby im było lżej płynąć... Suniemy z prądem naukos, śpiewamy: „Za Niemen tam precz, dziewczyno ty moja, gdzie koń mój i zbroja, uściśnij, daj miecz!...“ A kozacy