Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/59

Ta strona została przepisana.

wych gęsto przetkany barwnemi chustami kobiecemi. Powyżej nich w mrocznej głębi jarzyły się świece przed wielkim ołtarzem, a górą nad wejściem huczały organy. Ciżba szarych i brunatnych sukman tłoczyła się prócz tego na ocmentarzu, i panicze z Zacisza z trudem przedostali się przez boczne wejście do zakrystji, skąd był dostęp łatwiejszy do ław kolatorskich.
W zakrystji zastali pana Rwęckiego, pana Orszę, młodego Haraburdę i dwóch Tyleckich — jednakowo ubranych w jasne pomimo deszczu kostjumy, jednakowo uczesanych z przedziałami pośrodku głowy i w jednakowych niebieskich krawatach, spiętych świecącemi szpilkami. A zupełnie w kącie poza wszystkimi krył się i „Żyd wieczny tułacz".
Izyda przyłączył się do tych panów, ale młodzi chłopcy, posłuszni nakazowi pani Ramockiej, udali się do wnętrza i usiedli w ławce za paniami.
Kaziowi dostało się miejsce za panną Zofją, mógł więc do woli podziwiać śliczną główkę pod czarnym kapelusikiem i białą szyjkę, w czarnej kryzie, pochyloną pobożnie nad modlitewnikiem. Psuł mu jednak nastrój Włodzio, który wciąż szturgał go w bok, wskazywał na siedzącą naprzeciw grubą brunetkę, pannę Karolcię, i robił o niej kawalerskie uwagi. Aż na te szepty i śmiechy obróciła się ku nim pani, siedząca obok panny Zofji. Wielkie szafirowe oczy, ocienione czarnemi rzęsami, spojrzały na nich z wyrzutem, po ściągłej różowej twarzy przeszedł lekki rumie-