urządźcie co razem, jaki chór lub coś w tym rodzaju!... wołała pani Żarska przez cały salon.
Wszyscy ruszyli z kątów na ten głos donośny i zgromadzili się koło fortepianu. Rychło zadźwięczało wysokie soprano Karolci, przebijając się, niby srebrna igła, przez zmieszany chór niskich głosów męskich.
Szynkareczko,
Szafareczko,
Bój się Boga, stój!
Tam się śmiejesz,
A tu lejesz
Miód na kaftan mój!
„Tam się śmiejesz... A tu lejesz..." — wtórzyli ogłuszającemi basami Tyleccy.
Nie daruję,
Wycałuję
Czarne oczko, brew,
Nóżki małe,
Ząbki białe,
Hej, spali mnie krew!...
„Hej, spali mnie krew!..." — huczeli Tyleccy.
— Ależ głosy!... To rozumiem!... — zachwycała się Żarska.
Radca Domański kiwał głową z niezupełnie uprzejmym uśmiechem.
Rwęcka nie przyłączyła się do śpiewających, lecz korzystając z ogólnego zajęcia, pociągnęła