Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/74

Ta strona została przepisana.

— Cóż, kiedy za późno... Dobremi chęciami piekło wybrukowane!
Zanosiło się na długą historyczną dyskusję.
Pogodziła ich panna Zofja.
— Projekt pana bardzo mi się podoba. Chętnie wezmę w nim udział. Zbliżają się imieniny mamy, i możnaby urządzić taką niespodziankę...
— W takim razie i ja bardzo chętnie — powiedział „Żyd“.
Wysłuchano go z widoczną niechęcią. Zato dano znak reszcie młodzieży, która hurmem od fortepianu ruszyła ku pannie Zofji i zbiła się w gromadkę, pełną tajemniczych szeptów i śmiechów. Tajemniczość ta wzrosła, gdy w sali ukazała się pani Ramocka.
— Cóż to za sejmik? — spytała z uśmiechem.
— Nic, ciociu!... Tak... Układamy projekt spaceru, jak się wypogodzi! — wykręcała się za wszystkich Cesia.
Pani Ramocka wzięła za rękę Rwęcką i odeszła, rozmawiając z nią cicho. Pogawędka wszakże trwała niedługo, gdyż pani Żarska miała widocznie już dość radcy Domańskiego i zawołała na panie zdaleka:
— Kochaneczki, jaką miałyście w tym roku pasiekę? Wyobraźcie sobie, że miałam wyborny zbiór, cóż, kiedy szelma Mordko wmówił we mnie, że niema popytu ani na susz, ani na patokę, i kupił wszystko za psie pieniądze. Dopiero poniewczasie dowiedziałam się, że mnie oszu-