kał. Nie było popytu w okolicy, bo się wszystkie żydy zmówiły, a tymczasem w Warszawie ceny na pszczelinę stały cały czas bardzo wysokie!
— Och, te żydy!... — wzdychała pani Ramocka.
— Cóż robić, kiedy bez nich obyć się niepodobna? — przekładał ugodowo radca, podnosząc się, gdyż oznajmiono mu, że przyszła nań kolej w preferansie.
Wzamian pojawił się w salonie Rwęcki i pułkownik Jaskulski. Pułkownika obskoczyły panny, wzięła go zaraz w obroty Zosia, dowodząc, że byłby wymarzonym „papą“ w ,,Posażnej Jedynaczce".
— Dajcie mi pokój!... Ani myślę... — wypierał się przerażony staruszek. — A gdzie Blondyn?... Nie widzieliście Blondyna?...
— Blondyna zabrali chłopcy do starego dworu.
— Ach, Boże! Znowu? Zbałamucą mi psa zupełnie. A tu taki deszcz!
Rwęckiego otoczyła młodzież męska. Karpowicz przekładał mu swe wywody. Szlachcic milczał i kręcił z rozdrażnieniem ładnego wąsa.
— Z chłopem przedewszystkiem nie trzeba się cackać — rzekł wreszcie. — Dać mu sprawiedliwie, co mu się należy, ale nic ponadto... Zaraz mu się w głowie przewraca. Nie zrozumiemy się z nim nigdy. Niech on lepiej idzie swoją drogą, a my swoją. Niedawno mieliśmy tego dowody.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/75
Ta strona została przepisana.