Rwęcki nietylko zgodził się wziąć udział w przedsięwzięciu Karpowicza, ale nawet zaproponował, żeby pierwsza narada w tej sprawie odbyła się w Witowie.
— Tam, zdala od starszych, będzie... weselej — dodał ze smętnym uśmiechem.
Zaproszenie przyjęto i w środę po południu panny z panią Tołłoczko wolancikiem, a chłopcy bryką ruszyli do Rwęckich. Jednak Izydzie udało się wybłagać sobie miejsce w wolanciku na tylnej ławeczce. Siedział naprzeciw Zosi i pożerał ją oczami, zasłaniając się niby „od słonecznego blasku", od pani Tołłoczko zabranym Cesi wachlarzem. Dziewczyny śmiały się i od czasu do czasu pokazywały mu koniuszek języka. Zresztą kształtne piersi Zosi, pokryte batystową bluzką w blado-niebieskie prążki, nie falowały ani
o włos szybciej, mimo westchnienia „hiszpańskie“ i „perskie" oczy studenta.
— Co tu robić, żeby zostać... starszym? Czy to pies? Czy to bies?... Dusza moja pełna łez...
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/79
Ta strona została przepisana.
VI.