Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/8

Ta strona została przepisana.

wielkich okien, ukrytych pod nisko nawisłemi okapami, patrzyło dostojnie wprost na bramę wjazdową, z kępami okwitłych bzów i kwitnących jaśminów po bokach, na wysadzone strzelistemi świerkami i topolami opłotki, biegnące mimo dziedzińcowych sztachet, na srebrno połyskujące strugi wody w czarnych olszynowych zaroślach i dalej na uprawne pola, płowo spływające po stoczystej chyliźnie, aż po siny las na żółtych piachach.
Nowy dwór, przeciwnie, wszystkiemi swemi lśniącemi szybami patrzał sucho i prozaicznie na przeciwległe sobie gospodarskie podwórza i zabudowania, na obory, na stajnie, wozownie, lamusy, które mieściły się o małe stajanie po drugiej stronie starego dworu, za wielkiem szmaragdowem kołem murawy, otoczonem ubitym szlakiem podjazdu i obstawionem równo bielonemi głazami.
Tam w purpurowo-złotych tumanach kurzawy tłukły się właśnie cienie krów, koni, owiec, rozlegały się porykiwania i pobekiwania bydła, krzyki dójek i nawoływania pastusze. A ponad tem wszystkiem skrzypiał wysoko żóraw studzienny i słychać było szklane chlupanie rozlewanej w koryta wody.
Siedząca na ganku nowego dworu pani w żałobnym stroju, w czarnym koronkowym czepeczku na złotych siwiejących włosach, nie spuszczała oczu z tego gospodarczego tumultu. Nic nie uchodziło uwagi jej szeroko otwartych,