ziemi i siły słońca, nie ważący się godzić siekierami w sędziwe piersi starodrzewia, nawet wtedy, gdy ten zabierał im światło i zasłaniał świat.
Mimo to komnaty we dworze Witowskim były suche, ciepłe, wygodne i niezmiernie miłe ze swemi staroświeckiemi kominkami, z dużą ilością ciężkich starych mebli, z serwantkami po kątach, pełnemi „rzadkości" — francuskich figurek porcelanowych, rzeźb chińskich z kości słoniowej, wazoników, szkieł czeskich i weneckich, kosztownych puzderek. Na ścianach wisiały sztychy i portrety, poczerniałe od czasu, o nieznanej zresztą nikomu treści, ginącej docna w wiecznie panującym tu zmierzchu.
Zaciszanie zastali już prawie całe towarzystwo w komplecie; przybyły nawet Milerówny z odległego o 3 mile Zaosia, zaproszone listownie przez Zosię, — panny dorodne, szatynki, w jednakowych jasnych sukienkach z leciuchnej wełny, ubranych niebieskiemi wstążkami u starszej, a różowemi u młodszej.
Wzmógł się gwar, ruch i śmiech, który po niejakim czasie przerwał z niezmierną powagą Karpowicz.
— A więc do dzieła, panowie i panie... Chodzi o to, aby połączyć „utile cum dulce"... Wybrać sztukę, dostępną zarazem dla ludu... Proponuję „Łobzowian"...
— Dekoracje za trudne...
— Nie mamy sił dostatecznych...
— Możnaby jeszcze kogo zaprosić.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/83
Ta strona została skorygowana.