— Ale kogo?
— Pana Orszę... Haraburdę...
— Pułkownika Jaskulskiego... Cóż, kiedy odmówił! — rozśmiał się ktoś.
— Nie widzę nic wspólnego między panem Haraburdą i pułkownikiem — oburzyła się Karolcia.
— Sztuka zbyt sielska, zbyt anielska... Obowiązani jesteśmy przenosić na wieś wpływy i kulturę miasta... Więc lepiejby naprzykład dać... „Grzeszki Babuni“... I chłopiby coś skorzystali... — proponował poważnie Izyda i zanucił niespodzianie:
Babciu, babciu,
Powiedz, proszę mi,
Co to znaczy,
Kiedy serce drży...
— Ze wszystkiego żarty! Wieczne żarty! — gniewał się Karpowicz.
— Dlaczego mamy koniecznie płakać? — wmieszali się Tyleccy.
Wśród ogólnego tumultu i śmiechu jeden „Żyd wieczny tułacz“ siedział cichutko, ale oczu nie spuszczał z młodzieży. Rwęckiego nie było, gdyż na chwilę wywołała go żona. Gdy wrócił i wysłuchał wszystkich propozycyj, pogładził wąsa.
— A co... gdyby tak istotnie zagrać „Posażną Jedynaczkę“? — rzekł znienacka.