Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— Jakże w porę... Właśnie jestem sama, opuszczona.
— Tak, tak! Wiem: wszyscy w Witowie...
— A pan radca także sam?
— Sam. Moi również tam pojechali. Młodzież do młodzieży ciągnie...
Umilkł znacząco na chwilę, i cień ponownie przemknął w srebrno-szafirowych oczach gospodyni domu.
— Pan radca pozwoli, wrócimy może do pokoju, tu wilgotno...
— A dobrze, wracajmy... Choć można i tutaj gdzie w ogrodzie... Ja tylko na chwilkę, przejazdem do Kocmołowa...
— Co znowu, nie puszczę przed podwieczorkiem!
Wolnym krokiem skierowali się boczną aleją ku domowi.
— Interesa, kochana pani, interesa!
— Ależ to będzie w tej chwili! Nie zatrzymam wcale pana radcy.
Szukała wzrokiem na ganku kogo z domowników, aby wydać rozporządzenia, a nie znalazłszy, chciała sama biec, lecz Domański przytrzymał ją uprzejmie za rękę.
— Ależ, doprawdy, niech się pani nie trudzi. My tu sobie pogadamy, mam do powiedzenia parę słów...
Skierował się do oplecionej winem werandy nowego dworu, wychodzącej na ogród kwiato-