Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/91

Ta strona została przepisana.

boszczki żony mojej, bo choć połowa należy do Witusia, lecz zahipotekuję ją na Brzezinach, na których, da Bóg, zczasem osadzę młodszego. Będzie wilk syty i owca cała. Rozumie więc pani dobrodziejka, że muszę podnieść całą sumę, ulokowaną na Zaciszu, i jeszcze mi nie starczy...
Pani Ramocka zwiesiła głowę.
— Rozumiem doskonale, panie radco, ale... co z nami będzie?... Pan wie, jak stoją nasze interesa, w jakim opłakanym stanie zostawił je nieboszczyk... Ledwie, że dźwigać się zaczęliśmy...
Domański spojrzał znowu poza wzorzyste klomby kwiatów i obrzeżone zielenią srebrne stawy, na łany zbóż, ścielące się na wzgórkach bez końca.
— Ha, nie wiem, doprawdy, co poradzić... Myślałem już o tem, kombinowałem tak i owak... Ziemi sprzedać nie możecie, bo nie macie jej za dużo, a zresztą — kto to kupi? Pozostanie chyba las...
— Jaki las? — spytała żywo Ramocka.
— A no... na Sobieniu...
— Ach, na Sobieniu... Taki ukochany przez męża. Ile tam pamiątek pozostało z mego i jego życia — i nietylko z naszego, pan wie, panie radco... Tam przecież mogiły.
— Cóż robić... Sentyment musi w tym wypadku ustąpić. Życie zgotowało nam niejedną twardą próbę. Mnie samemu żal, ale cóż robić?