Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/93

Ta strona została przepisana.

a złote gałęzie ich koron wiły się w dymie ciemnego igliwia, Jak płomienie. Powyżej — stromo ku kopulastemu szczytowi góry wznosiło się zwichrzonemi rzędami leśne poszycie zbocza.
Pani Ramocka westchnęła i otarła pośpiesznie łzy chustką.
— Ach, tak... Twarde losy zgotowało nam życie... I zaco?... Zaco, Boże sprawiedliwy?... W dodatku jestem przekonana, że niewiele nam za to wszystko dadzą, niewiele! A co jeszcze chłopi wezmą — niewiadomo!