Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/96

Ta strona została przepisana.

złożona. Przedewszystkiem tam znalazłem pracę, do której czuję powołanie. Następnie, dzięki tej właśnie młodości życia, dziewiczości-przyrody, ogromowi nietkniętych bogactw przyrodzonych, wszystko, co się tam dzieje, nabiera dziwnego polotu i rozmachu. Stepy bezbrzeżne; puszcze bezludne; rzeki, jak morza ogromne; i ludzie sami wielcy, ciężcy, a naiwni, jak dzieci... Ma się wrażenie jakiegoś praświata, prabudownictwa, zakładania jakichś potężnych podwalin przyszłości przez lud młody, świeży, potężny... Czas upływa w ciągłej walce z przyrodą... Gdzieś na samem dnie naszego schorzałego jestestwa budzą się wielkie instynkty zaborcze i twórcze... I nie wrogie ludziom, lecz przyjazne... tak, panno Zofjo, pomimo wszystko, przyjazne, życzliwe... Historja idzie gdzieś w kąt, zapomina się mimowoli o urazach i porachunkach wobec wspólnych niebezpieczeństw, wysiłków i zwycięstw... Takie przeżycia miała inteligencja nasza zapewne niegdyś na Dzikich Polach, na kresach Ukrainy i to pewnie tak nas mocno spoiło z losami tej Ukrainy, że nas wreszcie zgubiło... Wie pani, że tam nieraz przy wytykaniu nowych linij albo budowie mostu miesiące całe trzeba spędzać w namiotach, nieledwie nieustannie na dworze, na słońcu, wichrze, słocie... Nerwy hartują się, myśl wypoczywa. Zatargi z ludźmi są proste i jakieś... zoologiczne, nie potrącają naszej istoty, nie wlewają gryzącego żalu i rozpaczy... Zresztą, co nas w gruncie