Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/97

Ta strona została przepisana.

rzeczy na dalszy dystans obchodzą ci ludzie?... Nie więcej, niż wszystko, co cierpi. Są cząstką przyrody. Tutaj, w ojczyźnie, wszystko boli inaczej. Tak boli... Wie pani, że ja tam wcale nie czuję niewoli, zapominam o naszem położeniu... I nikt mi nie ośmieli się tego przypomnieć... Jestem potrzebny, szanowany... Sam rozkazuję... — mówił gorąco, bezładnie.
— A my? — spytała cicho dziewczyna.
Domański milczał przez chwilę.
— Jeszcze nie czas walczyć — odparł równie cicho. — Trzeba gromadzić siły, a siłą teraz jest pieniądz, właśnie dlatego... Zresztą ja nie mogę walczyć, ja nie wierzę...
— Więc w gruncie rzeczy dla pieniędzy?...
— Wcale nie!
Zajęci rozmową, nie spostrzegli, że Rwęcki stanął we drzwiach i patrzył na nich uważnie; dopiero gdy zbliżył się i zapytał, drgnęli i odsunęli się cokolwiek od siebie.
— Czy pozwolą państwo przysiąść się? Widzę, że coś ciekawego. Wciąż o teatrze? Doprawdy,
— Nie. Tym razem pan Stanisław tłumaczył mi, dlaczego lubi Wschód.
— Bynajmniej... tego nie powiedziałem. Nie zrozumiała mię pani — bronił się, czerwieniąc się zlekka Domański.
— Podoba mi się pierwotność tamtejszego życia, brak dokuczliwych tarć układu... ustroju kulturalnego — powtarzał — ale czy to będzie