miało miejsce na Wschodzie czy na Dalekim Zachodzie... to mi wszystko jedno!
— Zawsze lepiej... na Dalekim Zachodzie... Zapewne, że i na Wschodzie ma to urok, ale ponieważ nas do tych piękności prowadzono stale na... łańcuchu... — zaczął Rwęcki i urwał z niesmakiem.
Zosia spojrzała nań szeroko otwartemi oczyma, gdyż przypomniała sobie w tej chwili, że ten
człowiek tam istotnie był. I ujrzała nagle poza nim w zamroczonej głębi szereg postaci w okowach, brnący przez śniegi.
— Nigdy... — rzekła, wstając. — Nigdy...
— Ach, nareszcie pan jest, panie Rwęcki — wołał, biegnąc ku nim, Karpowicz. — Już myślałem, że nic z dzisiejszej próby nie będzie. Idź, Izydo, po Antosia i Kazia. Wyznaczymy zaraz miejsca dla dekoracji.
Reszta obecnych zbliżyła się i otoczyła rozmawiających. Młody Domański próbował odpowiedzieć Rwęckiemu:
— Dlaczego, dlaczego mamy odrzucać Wschód, zwężać pole naszych zapasów, doświadczeń i badań o całą półkulę?... Czas nareszcie skończyć z tą potworną niesprawiedliwością zaszczepioną nam przez chore uczucie,
przedewszystkiem dla nas samych szkodliwe... Musimy nauczyć się rozróżniać i tam rozmaite warstwy i sfery... I tam istnieje lud prosty oraz inteligencja, wreszcie są poszczególne osoby, niekiedy bardzo sympatyczne, które nie biorą
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/98
Ta strona została przepisana.