Strona:Wacek i jego pies.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Gajowy dotknął ramienia Wacka i powiedział:
— Pamiętam, że to — twój pies i przyjaciel. Ja ci go tak wytresuję, że będziesz miał z niego pociechę, mój mały! Dużo jest psów na świecie, ale pożytecznych — bardzo mało.
Mikuś nie podejrzewał nawet, że tuż za ścianą spełniają się jego marzenia.
Ogryzał leniwie kość, co mu od wczoraj pozostała.
Przysłuchiwał się kłótliwemu świergotowi szpaków, które nadleciały właśnie i obsiadły jarzębinę za płotem gajówki.
Swarzyły się i długo biły o coś, aż się zerwały i z wrzaskiem przemknęły nad domkiem.
Mikuś popatrzył w ślad za stadkiem i prychnął.
Zapewne — uśmiał się szczerze, bo też zabawne były te czarne, hałaśliwe, latające drobiazgi!
Nazajutrz, Wacek zerwał się na długo przed świtem.
Oba psy spały obok siebie na ganku.
Zdziwiło to chłopaka.
Wiedział wszakże, że Mikuś i Nora udawały, że się nie znają.
Zachowywały się zwykle tak, jak gdyby wcale jedno drugiego nie spostrzegało.
Odrzucone ucho Nory leżało na łapie Mikusia, a jego kita dotykała jej grzbietu.
Skąd teraz ta nagła przyjaźń?!
Wacek gwizdnął. Mikuś zerwał się natychmiast i patrzał na niego zdumionymi ślepiami.
— Mikusiu! — szepnął chłopak. — Od dziś będziesz służył panu Piotrowi w puszczy, ale pamiętaj, że jesteś mój i że pozostać musimy przyjaciółmi!