Strona:Wacek i jego pies.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Już wetknął łeb pomiędzy osty, gdy nagle spoza jałowców wypadło jakieś zwierzę i rzuciło się do ucieczki.
— Pies czy nie pies? — pytał siebie Mikuś, rozpoczynając pościg.
Ujrzał tę gonitwę z daleka gajowy i zachęcał Mikusia, krzycząc:
— Bierz go! Bierz!
Pies pędził coraz szybciej nie spuszczając z oka gonionego, dużego zwierzęcia.
Było bardzo podobne do rudego psa.
Łapy tylko miało zbyt krótkie na tak długie ciało.
No i ta wspaniała puszysta kita!
Mikuś nie widział nigdy psa z takim kosmatym ogonem.
Rude zwierzę w biegu nieustannie wymachiwało kitą.
Mikuś widział tylko śmigający w powietrzu puszysty, prawie czerwony ogon i — nic więcej.
Pamiętał lisa, którego zdybał na podwórku gajówki, koło kurnika, lecz tamten nie miał takiego ogona i był znacznie mniejszy.
Dodawszy biegu zbliżył się do pomykającego zbiega, gdy ten nagle opuścił ogon wlokąc go po piasku, po. chwili zaś machnął nim w powietrzu już niemal przed nosem Mikusia.
Ostry, drobny piasek zasypał mu oczy.
Mikuś poczuł silny ból. Ślepia zaszły mu łzami.
Zaniewidział i zatrzymał się na krótką chwilkę.
Natychmiast jednak otworzył oczy jak najszerzej.
Postanowił nie zwracać uwagi na ból i schwytać rudzielca za wszelką cenę.