Strząsając wypływające mu łzy, popędził dalej. Lis odsądził się już od niego dość daleko i zmienił nagle kierunek ucieczki.
Biegł teraz nie w stronę lasu, lecz ku środkowi wrzosowiska.
Wznosił się tam mały pagórek z kilkoma sterczącymi z piasku pniami zrąbanych niegdyś sosen.
Mikuś nie tyle zrozumiał, ile wyczuł zamiar lisa.
Zamierzał on dotrzeć do pagórka i ukryć się w norze.
Pies spróbował zawrócić go i zmienić kierunek ucieczki.
Począł więc zabiegać mu od prawego boku.
Lis jednak warczał chrapliwie, szczękał zębami, ale pędził ku pagórkowi.
Pozostawało do niego zaledwie kilkanaście kroków, kiedy Mikuś postanowił rozpocząć bitwę.
Kilkoma dużymi susami dopadł lisa.
Rudy drapieżnik oczekiwał jednak napadu.
Ledwie pies zdążył dotknąć go, lis w biegu szarpnął wroga za górną wargę i rozpłatał ją jak nożem.
Mikuś poczuł słony smak krwi i ból, lecz zdołał już schwycić lisa za bok i zatrzymać na chwilę.
Silne, dzikie zwierzę wywinęło się jednak natychmiast i odpowiedziało chwytem za szyję.
Mikuś znieruchomiał z oburzenia.
Dotychczas żadne zwierzę nie ośmieliło się do-tknąć go.
Prawda, że Nora pierwszego zaraz dnia ugryzła go.
Ale Nora broniła swego podwórka od przybysza. On to rozumiał.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/106
Ta strona została przepisana.