Strona:Wacek i jego pies.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Co zrobiłby on sam z psem, który ośmieliłby się wsunąć ciekawski pysk za bramę gajówki.
Ale żeby ten rudzielec w puszczy śmiał dziurawić mu skórę?!
Lis tymczasem dobiegał już ciemnego otworu — nory.
Jeszcze chwilka i — znikłby w wąskim przejściu pod korzeniami pni sosnowych...
Mikuś gwałtownym skokiem dogonił go i raptownie wsadziwszy mu swój łeb pod brzuch, podrzucił go wysoko w powietrze.
W locie jeszcze, zanim lis sięgnął łapami ziemi, pies schwycił go za szyję, potrząsnął raz i drugi i odrzucił od siebie.
Rude ciało zwierzęcia z zadartą kitą pozostało nieruchome.
Mikuś stał nad nim, co chwila zlizywał jęzorem płynącą z wargi krew i warczał.
Być może groził swemu wrogowi:
— Spróbuj tylko drgnąć!
Lis nie słyszał już nic.
Nie żył.
Z boru, na wrzosowisko wybiegł gajowy i zbliżał się szybko. Oglądał lisa i mruczał z zadowoleniem.
— Stary i cwany! Nie będzie już mi dusił kuropatwy i głuszca i do kurników okolicznych nie zajrzy nigdy!
— Kiedy spotkasz lisa, ścigaj go bez litości, bo to po wilku najgorszy wróg zwierzyny! Ale co to?
Pan Piotr spostrzegł krew na swoich palcach.
Obejrzał Mikusia i spostrzegł rozdartą wargę i ranę na szyi.