Strona:Wacek i jego pies.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Zdarzało się to za każdym razem, kiedy tropiąc zwierzę lub kłusownika, w pamięci psa stawała postać Wacka.
Spuszczał wtedy ogon, tulił uszy i mrużył roziskrzone ślepie.
Zdawało mu się wtedy, że słonko przygasło nagle, zwiędły liście brzóz i igliwie świerków.
Mikuś czuł się wonczas nieswojo.
Jak gdyby wstyd dręczył psie serce.
Był niezadowolony z siebie.
Wacek tymczasem coraz częściej stawał przed jego oczami. Przedzierając się przez knieję Mikuś widział go jak krząta się na podwórku, po chwili znowu, jak pędzi krowę, i konia na pastwisko, a potem, że siedzi na pagórku i bacznie rozgląda się dokoła.
Takie widzenia poczęły się powtarzać bezustannie, aż wreszcie Mikuś nie wytrzymał.
Pan Piotr odmierzał piony sosen i liczył stare drzewa w borze.
Mikuś wśliznął się w krzaki i oddaliwszy się nieco, popędził co tchu na polanę i aż zaskowytał z radości i szczęścia. Ujrzał Wacka.
Chłopak stał na szczycie pagórka i zasłoniwszy oczy dłonią, przyglądał się kluczowi ptaków, lecących pod srebrzystymi obłokami.
Z wyżyny dobiegał daleki klangor powietrznych wędrowców.
Pies zobaczył Norę.
Siedziała w cieniu krzaka i raz po raz potrząsała długimi uszami.