Strona:Wacek i jego pies.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Od tego jednak dnia, Mikuś, strzegąc rewiru, zawsze urywał sobie trochę czasu, by zajrzeć na polanę i popieścić się z Wackiem.
Dziwiło go, kiedy nie spostrzegał przy nim Nory. Smuciło go to i niepokoiło.
Później nieco zrozumiał, że starucha chorowała i stawała się z dniem każdym coraz bardziej niedołężną.
Dopóki pełniła swe codzienne obowiązki i pracowała w puszczy, dodawało jej to sił.
Pozostawszy bez pracy, zaczęła szybko słabnąć.
Wszystko ją bolało. Czasem nie mogła nawet podnieść się ze słomy w stajni i leżała, cicho jęcząc.
Porywała się iść z Wackiem na pastwisko, lecz nie miała sił ruszyć się z miejsca.
Ani Nora, ani Mikuś nie wiedziały, że praca przedłuża, zdobi i rozjaśnia życie.
Pewnego razu wychodząc z gajowym do puszczy, Mikuś zajrzał do stajni i zdumiał się.
Nie znalazł tam Nory.
Nie było jej też na podwórku, ani na drodze, przy bramie.
Mikuś zaniepokoił się raptem.
Zwęszywszy świeże ślady Nory, począł tropić ją. Odnalazł ją w konch.
Odeszła daleko od domu i leżała w gąszczu młodych świerków.
Rzęziła ciężko.
Piwne oczy jej zmętniały.
Leżała nieruchomo z wyciągniętymi sztywnie łapami i nie drgnęła nawet, kiedy Mikuś ostrożnie potrącił ją pyskiem.