Strona:Wacek i jego pies.djvu/114

Ta strona została przepisana.

konano najpotworniejszej zbrodni, więc czyż taki okrutny wróg zatrzyma się przed wyrąbaniem lub spaleniem naszej puszczy? Będzie tak, jak ma być... my zaś musimy do końca wytrwać na naszych placówkach. Może Bóg Miłosierny, jeżeli taka będzie Jego święta wola, pozwoli nam zachować puszczę i nietkniętą zwrócić ją ojczyźnie, gdy raz jeszcze zmartwychwstanie...
I pan Piotr trwał na swoim posterunku, uczciwy, baczny i czujny.
Pracując w puszczy odsyłał Mikusia dwa razy dziennie do pomocy Wackowi.
Pies wpadał na polanę, pieścił się z przyjacielem i pozostawał na straży pastwiska, Wacek zaś śpieszył się do gajówki, żeby pomóc pani Wandzie i odrobić codzienną pracę w domu.
Tak upływał dzień po dniu w pracy nieprzerwanej.
Zdarzały się jednak dni radosne, tylko że wypadały rzadko.
A bywało to wtedy, kiedy zielona bryczuszka stawała przed gajówką.
Wysiadał z niej łagodnie uśmiechnięty ksiądz wikary, obładowany paczkami. Przywoził do gajówki blaszanki z naftą i olejem, torby z kaszami, ziemniakami, cukrem, solą i mąką od leśniczego, pocztę urzędową z rozkazami dla gajowych, lekarstwa dla pani Wandy, paczkę ciastek czy cukierków dla Wacka i jeszcze coś, co dla chłopaka było najdroższe. Wikary dostarczał mu książki do nauki i piękne tomiki z obrazkami — do czytania.