Strona:Wacek i jego pies.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Należała ona wyłącznie.do niego. Spędzał ją tak, jak sam chciał.
Nikt mu w tym nie przeszkadzał, przeciwnie, gajowy i jego żona starali się mu ten dzień uprzyjemnić i ułatwić.
Wacek, razem z panem Piotrem, jechali zwykle do miasteczka na mszę świętą, odprawianą przez księdza wikarego, a potem odwiedzali plebanię, gdzie częstowano ich kawą ze smacznymi bułeczkami.
Gajowy następnie szedł do leśniczego, po czym spotykał się ze swymi znajomymi, Wacek zaś na piechotę, na przełaj, przez pola i las powracał czym prędzej do domu.
Tam, przed bramą czekał już na niego Mikuś i od czasu do czasu poszczekiwał niecierpliwie.
Pani Wanda pomagała chłopakowi zapiąć plecak, do którego składała zwykle śniadanie i obiad dla niego i dla Mikusia.
Kiedy Wacek, żegnając, całował ją w rękę, mówiła z uśmiechem:
Zażyj sobie wolności i beztroski, mój mały Wacku! Pamiętaj, że nic tak nie koi serca i duszy, jak natura, gdyż w niej wyczuwa się obecność, mądrość i miłosierdzie Boga!
Mikuś w radosnych podskokach prowadził swego przyjaciela do puszczy, gdzie, choć znany mu był już każdy zakątek, spotykały go zawsze nowe cuda.
Śpieszył się tak bardzo, że Wacek musiał wstrzymywać, mówiąc do kundla:
— Nie pędź tak, piesku! Na przechadzkę idziemy nie na pracę...