Strona:Wacek i jego pies.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Ale Mikusia porywała wielka ochota.
Pragnąłby on od razu pokazać Wackowi wszystkie cuda i tajemnice kniei.
Słońce tymczasem stoi już wysoko. Wacek, jak gdyby nie spostrzegając tego, idzie straszliwie wolno. Każdej niedzieli Mikuś wtajemniczał Wacka w ukryte życie kniei.
Pokazał mu stoisko łosi i to tak blisko, że Wacek poprzez haszcze uważnie rozpatrzył wspaniałego byka o rozłożystych łopatach.
Innym razem chłopak przyglądał się żerującym głuszcom, — wykopującym z wilgotnej ziemi młode, soczyste korzonki i liszki ukryte wśród suchych liści zeszłorocznych.
Pies wypłaszał dla Wacka szare zające, drzemiące w krzakach olszowych i prowadził go na piaszczysty brzeg rzeki.
To miejsce chłopak lubił najwięcej
Olsze, zwiesiwszy cienkie, pokrzywione gałęzie, stały tuż nad wodą. Suche pędy i liście spadały do rzeki i prąd obracając je w małych wirach, unosił dalej i dalej.
Wszystkie graby i buki gaworzyły o czymś, tajemniczym poszumem. Wyciągały konary nad nurtem jak gdyby podawały sobie setki rąk. Pod nim w półmroku przepływała ciemna struga wody. Tu i ówdzie z toni wyskakiwały srebrzyste rybki i chwytały muszki i komary szybujące nad nurtem. Wielkie ryby pluskały się głośno wśród sitowia. Tam też miały swoje gniazda dzikie kaczki. Z gąszczy trzcin dobiegało ich chrapliwe kwakanie.