Strona:Wacek i jego pies.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Cała ta gromada pierzchała z krzykiem, skrzekiem i świergotem, kiedy na szczyt najwyższej sosny, do czarnego kamienia podobny, spadał duży jastrząb-gołębiarz.
Powolnym ruchem złożywszy szerokie skrzydła, zaczął rozglądać się dookoła, wypatrując zdobyczy.
Mikuś, spostrzegłszy skrzydlatego drapieżnika, zaczynał skakać pod drzewem i szczekać.
Zaniepokojony jastrząb zrywał się i długo potem krążył nad puszczą, kwiląc gniewnie.
Rude wiewiórki odwiedzały też bór.
Wdrapywały się na gładkie pnie sosen, przeskakiwały z gałęzi na gałąź, z drzewa na drzewo w poszukiwaniu szyszek, nie wyłuskanych jeszcze przez ptaki.
Tu właśnie nad rzeką Mikuś pewnej niedzieli wzbudził ciekawość Wacka. Węsząc śród krzaków olszowych, pies zaskowytał nagle i wylękły popędził ku chłopakowi. Stał przyciśnięty do niego i warczał. Chwilami jak gdyby się cieszył, bo lekko poruszał ogonem, to znów drżeć zaczynał wpatrując się w gąszcz.
W pewnej chwili zaskowytał znowu i mocniej przycisnął się do Wacka. Chłopak spostrzegł, że przez wąską polanę śród olsz śmignął jak cień, szary, zupełnie do Mikusia podobny wilk.
I raz jeszcze, kiedy już powracał do gajówki, Wacek zobaczył wilka. Stał śród drzew i nieruchomo przyglądał się Mikusiowi.
Wacek pomyślał, że ten wilk zapewne przez cały czas szedł za nimi.