Strona:Wacek i jego pies.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Kruk krukowi oka nie wydziobie! — przypomniał sobie gajowy stare przysłowie ludowe i uśmiechnął się.


Rozdział dwudziesty czwarty
WILK


Pewnego razu, a była to niedziela, Wacek z Mikusiem szli przez puszczę.
Chłopak zamierzał tego dnia przebrnąć rzekę i zwiedzić sąsiedni rewir. Chciał przyjrzeć się tam sarnom, które upodobały sobie tę właśnie część puszczy. Znajdowały się tam rozległe polany, zarośnięte krzakami leszczyny. W ich gąszczu miały swoje kryjówki i lęgi sarny.
Gajowy nieraz opowiadał Wackowi o polowaniach na kozły i o tym, jak przyjeżdżali tam z Warszawy ministrowie i generałowie dla zabawy zastrzelić kilka rogaczy.
Wacek, widząc jak gajowi w dzień i w nocy strzegą zwierzyny w kniei, nie mógł nigdy zrozumieć, jak można dla zabawy pozbawiać życia takie piękne zwierzęta i ptaki.
Do tej właśnie puszczy zbliżał się Wacek ze swoim psem.
Mikuś jak zwykle szperał po krzakach.
Wypłaszał z nich drozdy i drobne ptactwo. Węszył wtykając łeb do dołów pod drzewami i głośno parskając.