Strona:Wacek i jego pies.djvu/125

Ta strona została przepisana.

Wacek nie zwracał na niego uwagi, był pochłonięty urokiem puszczy. Cieszył się całą istotą swoją z uczucia wolności, które go ogarniało, skoro tylko znalazł się w kniei.
Zdawało mu się, że w łagodnym mroku puszczy, wśród tej ciszy i spokoju przebywa Bóg i że być może ujrzy Go nagle tam, gdzie przez gąszcz zielonych koron drzew przedzierają się snopy złotych promieni słońca.
Wtedy zaczynał szeptać modlitwę, a radość i szczęście wypełniały serce chłopaka.
Wacek czuł właśnie to wszystko, gdy dobiegło go ciche, zdławione warczenie Mikusia.
Obejrzał się i zobaczył go. Pies wybiegł był na zalaną słońcem polanę.
Wacek aż oczy szeroko otworzył.
Na polance stało... dwóch Mikusiów.
Przyglądały się sobie i obwąchiwały.
Jeden z psów wywijał kitą, drugi, jak gdyby wystraszony, podwinął ogon i pozostawał nieruchomy.
Ten drugi był prawdziwym Mikusiem.
Chłopak poznał go po obroży na szyi i łysinie na boku, bo mu go jakiś zły chłopak sparzył wrzątkiem.
Wacek domyślił się, że drugi był dzikim wilkiem.
Zapewne tym samym, o którym opowiadał mu pan Piotr.
Wacek nie ruszając się przyglądał się z zaciekawieniem i mocniej zaciskał kij w ręku.
Dziki wilk i pies-wilk długo badali się wzajemnie, aż wreszcie wilk z głuchym, urywanym poszczekiwaniem począł skakać dokoła Mikusia, padał na