Strona:Wacek i jego pies.djvu/129

Ta strona została przepisana.

pomoc. Zdołał zdzielić rysia kijem po łbie. Wtedy dopiero drapieżnik spostrzegł człowieka.
Z chyżością błyskawicy porzucił psa i wdrapał się na drzewo.
Czy zaczaił się gdzieś, czy zemknął na inne drzewo — tego Wacek nie widział, chociaż starannie go wypatrywał śród konarów świerka.
Mikuś podniósł się i ciężko wzdychał. Ryś zerwał mu kawał skóry ze łba i poranił mu szyję.
Pies zginąłby na pewno, gdyby Wacek nie pośpieszył mu z pomocą.
Chłopak, pamiętając pouczenie gajowego, pozaklejał rany Mikusia żywicą i pogłaskał go.
Pies długo lizał go po rękach.
Wkrótce przypomniał sobie o niezjedzonym jeszcze mięsie. Odnalazł więc je w trawie i położywszy się obok, jadł szybko, głośno mlaszcząc jęzorem i mrucząc z zadowolenia.
Zdawało się, że zapomniał całkiem o rysiu i nie bardzo pomyślnym dla siebie pojedynku z drapieżnikiem.
Zresztą może Mikuś rozumiał, że na wojnie szczęście jest zmienne.
Dziś na wozie, jutro — pod wozem.
Dziś bijesz, jutro ciebie biją.
Nie warto zbytnio się przejmować porażką, ale za to należy niezłomnie pragnąć zwycięstwa i mądrze i stanowczo przygotować wszystko, by je osiągnąć.
Nie wiadomo jednak czy tak właśnie myślał Mikuś, dojadając swoje śniadanie.
W każdym razie, był już bardzo spokojny, apetyt zaś miał tak wyborny, że zjadłby jeszcze tyle samo.