Młody wilczek zaczaił się za pniem omszałej sosny. Złamała ją niegdyś burza.
Wilczek przycisnął się do ziemi.
Nadstawiał uszu i poruszał chrapami.
Skądś, z daleka jeszcze dobiegał go głuchy skowyt. Wilczek posłyszał w tym skowycie wołanie:
— War... War... War...
Tak wołała na niego matka-wilczyca, bracia, siostry i ojciec stary, zawsze czymś zatroskany basior.
Ale teraz Warem był tylko dla matki.
Ojciec z rodzeństwem Wara przed miesiącem wyszli z legowiska na bagnie i nie powrócili.
Była wtedy jasna noc księżycowa.
War porywał się iść z ojcem.
Matka jednak zatrzymała go.
Zapewne uważała, iż był mały jeszcze i słaby. Pozostał więc na bagnisku i nadsłuchiwał. Wilcza zgraja szła bez szmeru.
Przekradała się ostrożnie przez haszcze wiklin i ścianę suchych trzcin.
Wilki sunęły, jak gdyby nie dotykając ziemi.
Raz czy dwa tylko War uchwycił lekki trzask suchej gałązki.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/13
Ta strona została przepisana.
Rozdział pierwszy