Tylko, że plecak Wacka był już prawie pusty. Leżała w nim tylko opróżniona butelka od mleka.
Mikuś wyciągnął się w trawie i długo się oblizywał.
Spoglądał na Wacka i mrużył żółte ślepie. Kleiły mu się do snu.
Chłopak położywszy sobie pod głowę plecak, drzemał.
Ptaszki umilkły. Pochowały się pod liśćmi motyle. W powietrzu szybowały tylko łątki na skrzydłach jak ze szkła.
Dobiegało pluskanie rzeki.
Jęczała drapieżna kania.
Z szelestem wpadały w trawę stare szyszki świerkowe. Wzmagał się skwar.
Gajowy, widząc jak bardzo lubi Wacek swoje niedzielne wyprawy, poradził mu zajrzeć na bagno, leżące na krańcu jego rewiru.
Uśmiechał się przy tym i nie chciał mówić, co tam może zobaczyć Wacek. Radził mu tylko, żeby był ostrożny i w razie niebezpieczeństwa natychmiast wdrapał się na drzewo.
Rozmowa ta odbyła się w sobotę wieczorem.
Wacek, do najwyższego stopnia zaciekawiony i podniecony, długo nie mógł usnąć, usiłując zgadnąć, co miał na myśli pan Piotr.