Strona:Wacek i jego pies.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Nieznany głos z każdą chwilą mówił wyraźniej i natarczywiej:
— Wielki to grzech porzucić cierpiącego człowieka bez pomocy!... Przecież tam wołały na ratunek bliskie ci istoty, które tak jak i ty wołają do Boga: „Ojcze nasz“... Należą więc one do jednej z tobą rodziny, są twymi siostrami w Bogu... Zapytaj o tym księdza, a on ci przypomni wielkie przykazanie: „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego!11
Wacek zatrzymał się wreszcie.
Oglądał się zdumiony, bo głos nieznany brzmiał tuż przy nim, czy w nim i ciągnął dalej:
— Tamta kobieta zapewne cierpiała i wołała o pomoc... Tylko ty jeden słyszałeś jej krzyk i płacz dziecka. Nie pomogłeś im jednak... Spieszno ci do twego psa i do puszczy? Własna twoja przyjemność droższa ci jest od bólu, krzywdy i nieszczęścia tej kobiety i jej dziecka? A tymczasem Syn Boży, Jezus Chrystus zniósł męki i śmierć za wszystkich ludzi na ziemi!
Wacek nie słuchał więcej!
Biegł już z powrotem ku szosie, gdzie po raz pierwszy posłyszał krzyki.
O wszystkim, zdawało się, zapomniał: o Mikusiu i puszczy, o niebezpiecznej przygodzie i o tajemniczych radach gajowego.
Pragnął tylko jednego.
Czym prędzej odnaleźć kobietę, wołającą o pomoc, i być pierwszym, który zaopiekowałby się nią.
Wydało mu się, że posłyszał głos matuli.
Szeptała miłośnie i gorąco:
— Tak, synku, tak!... O, jakaż jestem szczęśliwa!