Strona:Wacek i jego pies.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Dziewczynka tymczasem wpadła do krzaków. Wacek słyszał jej płacz i coraz rozpaczliwsze wołanie:
— Mamo! Mamo!...
Wiedział już, że tam, w krzakach znajdzie matkę dziewczynki.
Pobiegł więc w tamtą stronę.
Wkrótce zatrzymał się nagle w przerażeniu.
Niedaleko od drogi, w krzakach, leżała bez płaszcza, w podartej sukni i bez obuwia, młoda kobieta. Na jej bladej jak papier twarzy widniały czerwone plamy od uderzeń, z ust i z nosa sączyła się krew; krew, ściekając spod kapelusza zlepiła jasne pasma włosów nad uchem.
Wacek pomyślał, że nieszczęśliwa nie żyje.
Zaczął rozważać, jak ma postąpić? Kogo zawiadomić o wypadku z nieznajomą panią? Dokąd odprowadzić łkającą dziewczynkę, ze strachu przy-ciskającą się do matki.
Chciał zrozumieć, co się tu stało, więc zaczął się rozglądać dookoła.
Spostrzegł leżące w trawie rękawiczki, szary, jedwabny szalik i pustą, otwartą torebkę.
— Ktoś napadł tę panią i ograbił? — domyślił się chłopak.
Podszedł do dziewczynki i wyciągnął do niej rękę.
— Chodź do mnie, biedaczko! — powiedział cichym, łagodnym głosem.
Dziewczynka jeszcze mocniej przytuliła się do matki i zasłaniając główkę obiema rękami, wołała:
— Nie bij nas! Nie bij!