Strona:Wacek i jego pies.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Wacek westchnął, przypomniawszy sobie puszczę i jej dziwy, ale po chwili jakaś radość ogarnęła go. Uśmiechnął się do pani i do dziewczynki i gospodarza, a raczej do całego świata i znowu posłyszał tuż nad uchem szept matki:
— Dobrze, syneczku, dobrze! Jakżeż jestem szczęśliwa!
Siedział przez całą drogę z radosnym i błogim uśmiechem na twarzy i było mu bardzo jasno i lekko na duszy.
Skąd płynęła ta radość ciepła i jasna niby promień słońca, tego Wacek wytłumaczyć sobie nie umiał.
Chłop gwarzył z panią Karską i szczegółowo wypytywał ją o napad.
W końcu klasnął w dłonie i zawołał:
— Nikt inny nie mógł to być, ino synowie Flemminga z Grackowa! Przed wojną to był taki potulny i cichy! Ale jak tylko przyszli tu Niemcy, na ich stronę zaraz się przekabacił i począł sąsiadów gnębić.
Nie chce już mówić po polsku i kinie po niemiecku! Już te młode Flemmingowie obrabowały niejednego.... Ludzie boją się zanieść na nich skargę, bo przyjadą zaraz żandarmi, pobiją poszkodowanych i świadków, a tamci jeszcze bardziej rozzuchwalą się. Nikt nas teraz nie broni, to i musimy zaciskać zęby i znosić krzywdę...
Wacek przeżywając dziwną radość, nie słyszał tego, co mówił półgłosem gospodarz. Wydawało się, że chłop obawia się nawet sosen. A nuż pod-