Strona:Wacek i jego pies.djvu/139

Ta strona została przepisana.

słuchają i ściągną na niego nieszczęście i zemstę Flemmingów.
Mówił więc coraz ciszej, prawie szeptem, idąc obok leżącej na wozie pani Karskiej.
Wacek opamiętał się, kiedy posłyszał cienki głosik dziewczynki.
— Pan jest dobry! — Będę się codziennie modliła do Bozi za pana. Jak się pan nazywa.
Wacek potarł czoło dłonią i odpowiedział po namyśle:
— Wacek...
— A gdzie jest ojciec pana?
— Zabili go Niemcy.
— Zabili?! To pan mieszka z mamusią?
— Matula tej zimy pomarła — westchnął Wacek.
— Sierotka? — spytała szeptem przerażona Zochna.
— Sierota! — przytaknął ruchem głowy, a gdy podniósł ją i spojrzał na nią jasnymi oczyma, dziewczynka się zdziwiła.
Na twarzy jego błąkał się pogodny uśmiech szczęścia.
— Pan nigdy nie płacze? — zadała Zochna nowe pytanie.
Skinął głową i odparł:
— Dawniej płakałem...
— A teraz?
— Teraz nie! Pracuję... Mam dużo pracy i... i...
— Co jeszcze?
— ... i matula przychodzi do mnie, a choć jej nie widzę — słyszę jej głos... Mówi do mnie dobre