słowa. — Szczęśliwy jestem wtedy. — Ja gdyby w największej tajemnicy szeptał.Wacek i głaskał dziewczynkę po jasnej główce.
— Pan jest bardzo dobry! — szepnęła i policzkiem przytuliła się do jego dłoni.
Chłopak dopiero teraz zauważył, że przez cały czas nazywa go „panem“, jak dorosłego mężczyznę.
Sprawiło mu to przyjemność, a jednocześnie zawstydziło.
— Jaki tam ze mnie „pan“? Jestem po prostu — Wacek! — powiedział, uśmiechając się wesoło do dziewczynki.
Po chwili schwycił ją za rączkę i szepnął:
— O patrz, patrz! Tam na tej wąskiej sośnie ze złamaną koroną! Patrz, jak gonią się dwie wiewióreczki, a kiedy gwizdnę, usiądą natychmiast obok siebie, ogonki niby parasole podniosą nad łebkami i będą się nam przyglądały czarnymi ślepkami. Patrz!
— Widzę, widzę śliczne wiewióreczki! — klaszcząc w dłonie zawołała zachwycona Zochna.
Wacek gwizdnął głośno.
Wiewiórki jak na komendę usiadły jedna przy drugiej i rozpuściły nad główkami puszyste, rude kitki. Patrzyły uważnie, mrugając czarnymi, jak paciorki oczkami.
— Ty Wacku, wiesz wszystko! — powiedziała z powagą dziewczynka.
Chłopak również poważnym głosem, w którym wyczuwało się dumę, powiedział:
— W puszczy znam... prawie wszystko!
Strona:Wacek i jego pies.djvu/140
Ta strona została przepisana.