Oglądał się przy tym niespokojnie na puszczę i piszczał coraz głośniej.
Wacek zrozumiał, że woła go za sobą.
— Co tam zaszło? Czy broń Boże, nie przydarzyło się jakieś nieszczęście panu Piotrowi? — pytał strwożony już Wacek.
Mikuś odpowiedział mu pełnym błagania skowytem i znowu szarpnął chłopaka za ubranie.
Wacek puścił konia i krowę na pastwisko, kozę tego dnia zostawił w domu, ponieważ pokaleczyła sobie nogę nad racicą i kulała.
Po chwili szedł już za psem. Mikuś biegł przed nim merdając kitą i poszczekując radośnie.
Gdy weszli do boru i zbliżyli się do zarośli młodych świerków, Wacek zatrzymał się nagle.
Posłyszał zupełnie wyraźnie głuche warczenie i głośne kłapanie kłów.
Mikuś jednak skakał przed nim i ciągnął go za sobą.
Wacek ostrożnie ruszył za nim, zaciskając w ręku swój ciężki, mocny kij dębowy.
Pies zniknął w gąszczu świerków.
Po chwili doszedł stamtąd skowyt, ciche warczenie i jak gdyby szamotanie się.
Wacek stał czekając z ciekawością, czym się to wszystko skończy.
Trwało to dość długo. Wreszcie gałęzie świerków się poruszyły i z ich gąszczu wyjrzała głowa wilka.
Żółte, przerażone oczy pałały, z otwartej paszczy błyskały ogromne, ostre kły.
Strona:Wacek i jego pies.djvu/145
Ta strona została przepisana.