Strona:Wacek i jego pies.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Węszył... Zębata paszcza zamykała mu się powoli. Jarzące się ślepie gasły. Mikuś skakał dookoła i skowytał cicho.
Wilk podniósł wielki, płaski łeb i głęboko zajrzał Wackowi do oczu.
Chłopak i dziki zwierz długo patrzyli na siebie.
Wreszcie wilk ni to przygotowany już na wszystko, ni to znużony, upad! na bok i znieruchomiał.
Wacek pochylił się nad nim, by lepiej obejrzeć jego ranę. Łapa tuż nad zgięciem była przebita kulą. Z rany wystawał odłamek zdruzgotanej przez nią kości.
Chłopak zrozumiał, że z taką raną nie da sobie rady.
— Tylko pan Piotr pomóc tu zdoła — pomyślał i spojrzał na słońce.
Do powrotu gajowego zostawało jeszcze dużo czasu. Trzeba było jednak coś zrobić.
Wacek pobiegł do bagienka i powrócił z czapką pełną wody.
Ukląkł przy wilku, który nie spuszczał z niego wystraszonego wzroku, i zaczął polewać mu nogę. Widocznie sprawiało to ulgę rannemu zwierzęciu, bo mrużył ślepie, a koniec kity drgał mu.
Gdy jednak Wacek lekko dotknął rany, wilk w okamgnieniu schwycił go kłami za rękę. Wacek nie zdążył cofnąć dłoni. Wilk jednak nie ugryzł go.
Zacisnął tylko lekko rękę chłopca i trzymał.
Zaglądał mu przy tym do oczu i łagodnie mrużył ślepie.
Niebawem zwolnił dłoń Wacka.