Strona:Wacek i jego pies.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Chłopak począł znowu zlewać ranę zimną wodą. Wilk leżał spokojnie. Miał zamknięte powieki. Zdawało się, że drzemał.
Wacek dwa razy chodził po wodę do bagienka, gdzie za każdym razem płoszył dwa duże kuligi o czarnych skrzydłach i białych brzuszkach.
Żerowały tam na mokrej ziemi i cienkim kwileniem wymyślały zapewne Wackowi za to, że im przeszkadza.
Wacek to zrozumiał, bo wreszcie machnął w ich stronę ręką i krzyknął ze śmiechem:
— Cicho mi łobuzy! Nic wam złego nie robię! Jedzcie swoje ślimaki i milczcie już!
Wreszcie trzeba było wracać do gajówki.
Wacek był w kłopocie.
Co tu robić? Mikuś lada chwila pobiegnie do gajowego.
On też odejdzie z polany.
— Ucieszyłby się dopiero pan Piotr, gdyby zobaczył jakiego stróża pozostawiłem przy koniu i krowie! Dzikiego wilka!
Całą nadzieję pokładał w Mikusiu.
Długo mówił, do niego, powtarzając raz po raz:
— Niech wilk leży tu grzecznie i nie rusza się z miejsca!
Mikuś w odpowiedzi szczekał urywanym głosem i skowytał. Obwąchiwał wilka i stając przed nim zaglądał mu do ślepi.
Wreszcie wymachując ogonem pomknął do puszczy.
Wacek również, prawie biegiem powracał do gajówki.