Strona:Wacek i jego pies.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— Pan jest bardzo dobry! — szepnął — i żadnej zapłaty za to pan nie wziął.
Gajowy poklepał chłopca po ramieniu i odparł:
— A właśnie, że upomnę się o zapłatę u... wilczego króla!
Śmiejąc się i żartując wesoło, popędzili konia i krowę do domu.
Mikuś gdzieś się znowu zawieruszył.
Po wieczerzy gajowy wyszedł na podwórze, by zamknąć oborę.
Na ganku, rozwalony rozkosznie spał Mikuś.
Schodząc ze stopni pan Piotr spostrzegł dwa jarzące się jak świece ogniki.
— Wacku! — zawołał.
— Patrz, jak się tu rządzi twój kundel!
Wacek przybiegł natychmiast, a widząc leżącego psa, powiedział:
— Mikuś śpi!
— Spać to on śpi, ale popatrz, jakiego on tu nam sprowadził gościa!
Gdy stanęli przed oborą, ujrzeli wilka.
Leżał z wyciągniętą, obandażowaną nogą i wpatrywał się w gajowego i Wacka gorejącymi ślepiami.
— Dowlókł się przecież jakoś ten basior! — zdumiewał się gajowy. — Co u licha! Chyba Mikuś ciągnął go na barana?!
Wacek pobiegł po miskę z wodą dla wilka.
Gajowy rzucił mu skoki zajęcze.
Wilk chłapał wodę chciwie, mięsa jednak nawet nie dotknął.
— Ma gorączkę wilczura — mruczał pan Piotr. Taka rana to nie żart! Trzeba go jednak gdzieś