Strona:Wacek i jego pies.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Tak, jest to dziwne! Nie każdy nawet człowiek potrafi być wdzięcznym, a tu — dziki wilk! — dodała pani Wanda.
W gajówce życie jej mieszkańców układało się niepomyślnie.
Stan pani Wandy gwałtownie się pogorszył. Nie miała już sił, aby usiąść w kuchni, a i lewa ręka była stale zimna i bezwładna.
Z tego powodu na Wacka spadły nowe obowiązki. Musiał gotować strawę i prać bieliznę dla wszystkich.
Teraz nie miał już dla siebie nawet niedzieli.
Wykorzystywał ten dzień na wykonanie zaległych z tygodnia prac.
Gajowy był również bardzo zajęty. Musiał doglądać wyrębu pewnej partii boru, gdyż leśniczy przysłał mu taki rozkaz.
Okoliczni chłopi spiłowywali sosny i nakładali na osiach wozów. Trzech niemieckich sierżantów liczyło pnie i konwojowali przewóz ich do miast, gdzie kwaterowało wojsko i był tartak.
Sierżanci, paląc papierosy, błąkali się z nudów po lesie.
Za nimi, jak cień sunął gajowy, drżący i stroskany o swoją puszczę. Obawiał się, że podpalą mu las niedopałkami papierosów, a jeszcze bardziej tego, że wypatrzą piękną zwierzynę, ukrytą w kniei, której on strzegł jak źrenicy oka.
Pan Piotr słyszał od starych gajowych, że poprzedniej wojny niemieckie wojsko wytępiło wszystkie żubry, łosie i jelenie w puszczy Białowieskiej, więc obawiał się o los swego rewiru.