Strona:Wacek i jego pies.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Mikuś jak gdyby rozumiał kłopoty gajowego.
Kiedy sierżanci, nie podejrzewając tego, szli w stronę stoisk łosi, gniazd głuszcowych i zarośli, gdzie przebywały jelenie i sarny, Mikuś poczynał węszyć głośno, czaić się i skradać w przeciwnym kierunku. Taką sztuczką odciągnął Niemców w inną stronę, gdzie oprócz wiewiórek, drozdów i dzięciołów nic więcej dojrzeć nie mogli.
Gajowy od rana aż do wieczora pozostawał teraz w puszczy i powracał zupełnie wyczerpany.
Część jego pracy w domu spadła na Wacka.
Chłopak bez skargi wziął na siebie jego obowiązki i pracował ciężko. Przebiegając przez podwórko lub pędząc bydło na pastwisko i z powrotem, ze smutkiem i utęsknieniem spoglądał ku puszczy i zdawało mu się, że wola go łagodnym poszumem drzew i tysiącem różnych głosów leśnych.
Pewnej niedzieli, gdy siedzieli wszyscy przy stole, rozległo się nagle szczekanie Mikusia.
— Na człowieka szczeka — zauważył Wacek.
— Kto by to mógł być? — starał się domyśleć gajowy, idąc ku drzwiom.
Tymczasem dobiegło trzaskanie bicza, turkot kół i parskanie koni.
Wacek podbiegł do okna i wyjrzawszy, wydał radosny okrzyk:
— Pani Karska z Zosią przyjechały!
Wypadł natychmiast na ganek i biegł ku bramie.
Duży, piękny powóz zatrzymał się właśnie przed gajówką.
Wacek zobaczył dziedzica z Rogaczewa, panią Karską i Zosieńkę, która już biegła ku niemu.